Stanie Zoi (ros. Stojanije Zoi lub Zoino stojanije) – radziecka legenda miejska opowiadająca o skamienieniu młodej dziewczyny imieniem Zoja, której zaraniem były pogłoski oraz publikacje prasowe, jakie ukazały się w lokalnej prasie miasta Kujbyszew w styczniu 1956 roku.
A teraz przedstawię treść:
31 grudnia 1955 roku w domu nr 84 przy ulicy Czkałowa w Kujbyszewie, podczas zabawy sylwestrowej, jedna z zaproszonych przez gospodarza dziewcząt, 18-letnia Zoja Karnauchowa, oczekując na przybycie jej spóźniającego się chłopaka imieniem Mikołaj, zdjęła wiszącą na ścianie ikonę św. Mikołaja i przyciskając ją do piersi zaczęła z nią tańczyć. Miała przy tym powiedzieć: „Skoro nie ma mojego Mikołaja, będę tańczyć z Mikołajem Cudotwórcą”. Powstrzymywana przez swoich współtowarzyszy, odpowiedziała: „Jeśli Bóg jest, niech mnie ukarze”. Po wykonaniu zaledwie jednego kręgu z ikoną w całym domu zgasło światło (według niektórych świadków poprzedzone uderzeniem gromu), a sama dziewczyna znieruchomiała. Nikt nie mógł jej poruszyć, a trzymanej przez nią ikony nie dawało się wyjąć z jej rak. Nie przejawiała żadnych oznak życia, chociaż jej serce wciąż biło. Wezwane na miejsce milicja i pogotowie nie mogło nic zrobić – np. jakiekolwiek próby iniekcji kończyły się łamaniem igieł. Milicja próbowała usunąć „skamieniałą” wykuwając ją wraz z fragmentem drewnianej podłogi, jednak wezwany na miejsce cieśla był bezradny, ponieważ narzędzia, jakimi dysponował, okazały się nie wystarczające dla naruszenia skamieniałych desek wokół zastygniętej, a jeden z milicjantów próbując „wydziabać” skamieniałą za pomocą siekiery został zbryzgany krwią, jaka z niej wytrysnęła.
Wieść o rzekomym wydarzeniu, dzięki bliskim i znajomym lekarzy i milicjantów wezwanych na miejsce, szybko obiegła miasto. Milicja szerokim kordonem konnych i pieszych funkcjonariuszy odgrodziła dom wraz z sąsiadującymi ulicami od ciekawskich, wstrzymując na pół roku jakikolwiek ruch pieszy i samochodowy w kilku kwartałach. Na miejsce zdarzenia sprowadzono uczonych i duchownych z samej Moskwy, jednak z nikt z nich nie mógł nic poradzić. W prawosławne Boże Narodzenie (13 stycznia 1956) na miejsce zdarzenia dopuszczony został proboszcz miejscowej cerkwi Piotra i Pawła Serafim Połza, który wyjął ikonę z rąk skamieniałej dziewczyny i przepowiedział, że poruszy się ona dopiero w Wielkanoc. Tak też się stało – po 128 dniach skamienienia, w Wielkanoc 1956 Zoja poruszyła się. Według jednych dziewczyna zmarła trzy dni później, według innych została mniszką jednego z odległych monastyrów. Istnieje również wersja, że długie lata spędziła w zamkniętym zakładzie psychiatrycznym, a po wypuszczeniu, osiadła pod zmienionym nazwiskiem w Kijowie pod opieką rodziny.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz