Żył sobie niegdyś odważny wojownik zwany Mój Pan Worek-Na-Ryż, który cały czas walczył z wrogami króla. Pewnego dnia, gdy żeglował w poszukiwaniu przygód, dotarł do niesamowicie długiego mostu spinającego brzegi rzeki w miejscu gdzie wpadała do jeziora. Gdy postawił stopy na moście, zobaczył, że długi na 20 stóp Wąż leżał na moście wygrzewając się w słońcu w taki sposób, że nie sposób było przejść nie stąpając po nim.
Większość ludzi wzięłoby ze strachu nogi za pas. Ale Mój Pan Worek-Na-Ryż nie bacząc na nic poszedł przed siebie, depcząc i przeciskając się przez cielsko węża.
W tej chwili Wąż zamienił się w maleńkiego Karła, który pokornie przykląkł, trzykrotnie pokłonił się aż do desek mostu okazując w ten sposób swój szacunek i powiedział: „Mój Boże! Jesteś człowiekiem, no jasne! Od wielu nużących dni czekam na kogoś, kto zemści się na moim wrogu. Lecz wszyscy, których spotykałem byli tchórzami, i uciekali przede mną. Ty mnie pomścisz, prawda? Żyję na brzegu tego jeziora, a moim wrogiem jest Parecznik (gromada stawonogów zaliczanych do wijów), który mieszka na szczycie tej oto góry. Chodź ze mną, błagam cię. Jeśli mi nie pomożesz to już po mnie.”
Wojownik był zadowolony, że spotkała go przygoda taka jak ta. Z chęcią podążył za Karłem do jego letniego domu, znajdującego się pod powierzchnią jeziora. Wszystko tam było, w dziwny sposób, zbudowane z korala i metalowych gałązek podobnych do morskich wodorostów i innych wodnych roślin. Była tam służba i ochrona w postaci słodkowodnych krabów wielkości człowieka, wodnych małp (mistyczne stworzenie z folkloru chińskiego. Opowieści mówią, że jest to zwierzę żyjące pod wodą wielu, chińskich jezior. Wodna małpa podobno lubią wciągać ludzi pod wodę, czasem topiąc ich. Opowieści o wodnych małpach mają głównie na celu utrzymanie dzieci z dala od wody podczas zabaw.), traszek oraz kijanek. Gdy spoczęli, natychmiast przyniesiono obiad na tacach na kształt liści lilii wodnych. Talerze to były liście wodnej rzeżuchy, jednak nie te prawdziwe, a dużo piękniejsze niż rzeczywiste, gdyż zrobiono je z zielonej porcelany ze złotymi elementami. Pałeczki zrobione były ze skamieniałego drewna podobnego do czarnej kości słoniowej. Wino w pucharach wyglądało jak woda, lecz smakowało wspaniale.
Uczta i śpiewy trwały w najlepsze, Karzeł właśnie zaproponował Wojownikowi kielich gorącego i parującego wina, gdy cóż to! Ojej! Niczym maszerującą armię usłyszeli jak zbliża się straszliwy potwór , o którym wcześniej mówił Karzeł. Wydawało się, że cały teren drży, i wyglądało to jakby szedł szereg mężczyzn trzymających lampiony. Ale Wojownik zorientował się, gdy niebezpieczeństwo się zbliżyło, że cały ten harmider czyniło tylko jedno stworzenie, olbrzymi Parecznik, długi na ponad milę. To właśnie on wyglądał jak rząd ludzi z lampionami po obu stronach, które w rzeczywistości były nogami, których stworzenie miało dokładnie tysiąc po każdej stronie ciała. Nogi te lśniły i wydzielały lepką truciznę wydzielającą się z każdego pora.
Nie było czasu do stracenia. Parecznik schodził z góry i był już w połowie drogi . Wojownik podniósł łuk, tak wielki i ciężki, że normalnie musiałoby naciągać pięciu ludzi, nałożył na cięciwę strzałę i wypuścił ją.
Wojownik nigdy nie chybiał. Strzała poleciała prosto do celu, w sam środek czoła potwora. Ale cóż to?! Strzała odbiła się od niego jakby było zrobione z mosiądzu.
Wojownik wystrzelił po raz drugi, i znów to samo. Stworzenie docierało już do skraju wody i wkrótce zatrułoby wody jeziora swoją trucizną. Wojownik rzekł do siebie: „Nic tak nie zabija Pareczników jak ludzka ślina.” Mówiąc to napluł na grot ostatniej strzały (gdyż tylko trzy strzały miał w kołczanie). I ponownie starzała uderzyła w sam środek czoła Parecznika. Jednak tym razem nie odbiła się, a wbiła się i wyszła na tyle głowy potwora. Parecznik padł martwy, a drgawki jakich dostał wstrząsnęły całą okolicą niczym trzęsienie ziemi. Trująca poświata na dwóch tysiącach jego nóg zgasła jak światło w burzowy dzień.
Wtedy nagle Wojownik z powrotem znalazł się w swoim zamku. Wokół niego stało wiele prezentów, a na każdym wypisano słowa: „Od wdzięcznego Karła.” Jednym z prezentów był dzwon z brązu, który Wojownik, będący zarówno człowiekiem odważnym jak i religijnym, powiesił w świątyni, gdzie pochowane były szczątki jego przodków. Innym prezentem był miecz, dzięki któremu żaden wróg nie mógł pokonać jego właściciela. Kolejnym była zbroja, której nie mogła przebić żadna strzała. Czwartym, bela jedwabiu, która nigdy się nie kończyła, pomimo odcinania od niego, od czasu do czasu, dużych płacht przeznaczonych na nowe kimona. Piątym był worek ryżu, z którego choć codziennie pobierano ryż do przygotowywania posiłku dla całej rodziny i służby, nigdy nie został opróżniony.
I był to piąty, i ostatni prezent, od którego Wojownik otrzymał przydomek „Mój Pan, Worek-Ryżu”. Nazywali go tak wszyscy ludzie, bo w całym świecie nie było niczego bardziej dziwnego niż ten wspaniały worek, który uczynił swego właściciela bogatym i szczęśliwym człowiekiem.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz