Kompang – czyli tradycyjny malezyjski instrument wykonany z drewna chlebowca obleczonego skórą kozła. Jednak ciekawsza od samego bębna jest opowieść o tym w jaki sposób doszło do jego powstania.
-----
Dawno temu, w północno- zachodniej części Singapuru istniała mała wioseczka. Ludzie ją zamieszkujący nie byli bogaci, jednak nie można powiedzieć by narzekali też na brak pożywienia. Każdy z mieszkańców posiadał własne poletko na którym uprawiał niezbędne do przeżycia warzywa, zaś przy domach było słychać przekrzykujące się zwierzęta hodowlane. Prym oczywiście wiodły kozy, które zagłuszały swoim beczeniem ciszej gdaczące wielobarwne kury.
Pewnego, jak to zwykle w tych stronach bywa, słonecznego poranka. Gdy koguty zakończyły swoją codzienną rywalizację o to, który zapieje najmocniej i najszybciej obudzi swojego gospodarza. Ludzie powychodzili ze swoich chat i oczom nie mogli uwierzyć.
Wielu z nich ze zdziwieniem spoglądało na reakcję swoich sąsiadów, jak by chcąc upewnić się, że widok jaki im się ukazał nie jest zwykłą halucynacją. Okazało się, że na drodze prowadzącej do wioski, w ciągu jednej nocy wyrosło potężne drzewo figowe, tak wielkie, że praktycznie zablokowało możliwość wyjazdu z wioski.
Burzliwa narada starszyzny trwała do późna jednak nie znaleziono racjonalnego wyjaśnienia zjawiska. Nie podjęto także decyzji co należy z owym drzewem począć. Jedni twierdzili, że to dar o bogów i należy je pozostawić, inni zaś chcieli natychmiast drzewo ściąć, bo droga według nich była ważniejsza.
Ludzie kłócili się, wymachiwali ramionami i przekrzykiwali się nawzajem rzucając się sobie do oczu. Wtem, gdy słońce zaczęło zachodzić za horyzont, stała się rzecz niesłychana. Drzewo zaczęło „śpiewać”. Kojąca melodia jaka dochodziła spomiędzy rozłożystych gałęzi niosła się wraz z delikatnym wiatrem otulając zdziwionych mieszkańców, którzy całkowicie zdezorientowani zasypiali snem kamiennym.
Kolejny poranek był inny niż dotychczas.
Mieszkańcy wychodzili ze swoich domostw oszołomieni, nie pamiętając nic z poprzedniego wieczora. Zresztą budzące ich każdego ranka koguty też jak by wydawały się cichsze, przerażone tym co wydarzyło się w nocy, czego świadectwem były stosy kości ich pobratymców znajdujące się pod tajemniczym drzewem.
Coś najwyraźniej mieszkało w nieprzeniknionej gęstwienie konarów i miało olbrzymi apetyt, skoro tyle zwierząt gospodarskich padło tej nocy łupem nieznanego stwora.
Przerazili się ludzie widząc zniszczenia pozostawione przez tajemniczego potwora
– Musimy zniszczyć to drzewo i stworzenie je zamieszkujące – poczęli ściszonym głosem mówić do siebie powtarzając to niczym mantrę coraz głośniej i głośniej, aż w końcu ze wzburzonego tłumu dobiegł głos, uciszając pozostałych
– Natychmiast idźcie do domów i przynieście drewna tyle ile zdołacie unieść. Spalimy to drzewo raz na zawsze – Powiedział jeden z członków starszyzny i czym prędzej pokuśtykał do chaty po suche szczapy.
Gdy stos był gotowy ludzie rozpalili pochodnie i już mieli je rzucić na przygotowane szczapy, które zapewne wybuchły by jaskrawym płomieniem pochłaniając drzewo i jej tajemniczego mieszkańca, lecz po raz kolejny rozbrzmiała usypiająca muzyka.
Wieśniacy padali jak rażeni gromem, żaden nie mógł oprzeć się dźwiękom roznoszącym się po okolicy. Miarowe dudnienie, które uśpiło ich zeszłej nocy i tym razem odesłało wszystkich do krainy snów. Wszystkich, oprócz Aliego, który pierwszy raz nie smucił się z powodu swojej ułomności, tak bardzo przeszkadzającej w normalnym życiu.
Ali był głuchy i dzięki temu magiczne dźwięki nie uśpiły go tak jak pozostałych.
Wtedy głuchy wieśniak zobaczył stwora, który zamieszkał w konarach ogromnego drzewa. Początkowo z pomiędzy gęstwiny wychylił się lekko spłaszczony, o jaskrawo czerwonym zabarwieniu łeb, który ozdobiony był dwoma pomarańczowymi, niczym kolor nieba o zachodzie słońca oczami. Był to gigantyczny wąż o łusce tak błyszczącej jakiej jeszcze Ali nigdy w życiu nie widział.
Widok tak wielkiego gada wręcz go sparaliżował, jednak ocknął się, gdy zobaczył jak wąż zaczyna pochłaniać pierwszego mężczyznę. Wiedział, że musi działać natychmiast bo inaczej z jego wioski nie pozostanie nikt żywy. Biegał szarpiąc uśpionych, lecz bez spodziewanego efektu.
Pobiegł więc do chaty, chwycił kubeł zimnej wody i powrócił by ich ocucić sposobem znanym na całym świecie. Poskutkowało. Czym więcej chłopów odzyskiwało świadomość, tym większa ilość ludzi po chwili biegała z naczyniami wypełnionymi wodą.
Wąż gdy skończył pochłaniać pierwszą ofiarę, zwrócił swój potężny łeb ku pozostałym. Po czym wystrzelił z taką siłą ku biegającym mieszkańcom, że w jednym momencie powalił dziesięciu. Wieśniacy bronili się zaciekle, jednak w porównaniu z siłą potwora, długiego co najmniej na dwadzieścia metrów, ich wysiłki powodowały jedynie rozsierdzenie gada.
Nie widząc innego wyjścia część z nich uciekła do pobliskiego lasu, pozostawiając cały swój dobytek wraz z inwentarzem na łaskę węża.
Wtedy to Ali chwycił ostatnią pochodnię, która jeszcze lekko migotała delikatnym płomieniem i cisnął ją w stronę stosu, który po chwili wybuchł takim żarem, że momentalnie objął płomieniami całe drzewo.
Wąż kompletnie się nie spodziewał takiego obrotu sprawy. Wił się wydobywając z siebie przerażający dźwięk, gdy płomienie zaczęły palić jego oślizgłe ciało. Starał się uciec przed żywiołem, lecz wtedy przebudzeni mężczyźni dopadli ku niemu, tucząc i dźgając czym popadnie. W końcu wąż padł martwy.
Wyczerpani walką wieśniacy z Alim na czele oskórowali potwora i wtedy jeden z nich naciągnął jego skórę na leżącą u jego stóp miskę. Gdy uderzył w nią wydobył się tryumfalny głęboki dźwięk bębna. Był to na tyle miły dla ucha rytm, że przy jego dźwiękach ludzie z wioski świętowali zabicie potwora do samego rana.
Tak właśnie powstał Kompang.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz