Dawno temu żył chłopak ze swoją matką. Pewnego dnia matka poprosiła syna, aby poszedł do miasta i kupił kilka sadzonek bakłażanów. Ale on kupił tylko jedną sadzonkę. Wtedy matka obruszyła się:
- Dlaczego nie kupiłeś więcej tańszych sadzonek?
A chłopak rzekł:
- Ja sam nie wiem - ale pomyślał sobie w duchu, że ta jedna, chociaż droga sadzonka wyda obfity plon.
No i właśnie po kilku dniach bakłażan urósł tak wysoki, jak chłopiec przewidywał, wtedy więc rzekł do mamy:
- Widzisz mamo, droższa sadzonka urosła wysoko, aż do nieba.
Rzeczywiście, roślinka przebiła chmury.
- Jaka piękna - powtarzał chłopiec i podziwiał jej wielkość. Po wypuszczeniu pięknych, białych kwiatów bakłażan obficie zaowocował.
Nazajutrz, wczesnym rankiem chłopiec wyszedł z domu, niosąc ze sobą wysoką drabinę. Matka zapytała go:
- Dokąd idziesz synu z tą drabiną? Zostaw ją natychmiast!
Ale chłopiec oparł już drabinę o łodygę bakłażana i zaczął się po niej wspinać.
- To nie jest takie niebezpieczne - rzekł do matki - chcę tylko obejrzeć sobie chmurę z bliska.
- Nie rób tego! - zawołała matka - Jeszcze spadniesz i połamiesz wszystkie kości - mówiąc to patrzyła na syna, a w oczach miała łzy.
Nie bacząc na jej prośby, chłopiec wspinał się wyżej i wyżej radośnie pogwizdując. Po chwili dotarł do chmur. Jego oczom ukazał się wielki, wspaniały pałac. Zdziwiony podszedł do bramy i po cichutku otworzył ją.
- O!!! - ile gwiazd! - zdumiał się chłopiec.
To była niebiańska kraina. Nagle do chłopca podszedł staruszek trzymający w ręku bakłażana.
- Czy to mój bakłażan? - zapytał chłopiec.
- Acha, więc to twój! - odpowiedział staruszek.
- Twoje bakłażany są naszym codziennym pokarmem, musimy więc ci się odwdzięczyć.
I staruszek zaprosił chłopca do swego pałacu, gdzie w wielkiej sali siedziały dwie, piękne dziewczyny. Były to córki staruszka. Po chwili podano smaczne potrawy. Gdy ucztowano, córki tańczyły. Chłopiec szybko zaprzyjaźnił się z wszystkimi. Biesiada trwała tak długo, aż pogasły gwiazdy. A kiedy zajaśniał pierwszy promyk słońca, zmęczony chłopiec wpadł w głęboki sen. Nie wiadomo jak długo spał, a gdy otworzył oczy i rozejrzał się, w komnacie nie było żywego ducha.
- Gdzie oni wszyscy poszli? - powiedział sam do siebie.
A wtedy usłyszał głos staruszka dobiegający zza drzwi:
- My idziemy do pracy, a ty pilnuj dobytku.
Chłopak nie posiadał się ze zdziwienia.
- Co to za praca w chmurach?
- Wszędzie znajdzie się coś do zrobienia. Pracy nam nie brakuje.
- Zabierzcie mnie ze sobą! - poprosił chłopiec. - Ja też chcę z wami pracować - to powiedziawszy otworzył drzwi.
- Ojej! Oni! - w rzeczywistości staruszek i jego córki okazali się być potworami Oni.
Chłopak niezwłocznie padł jak długi na posadzkę i rzekł:
- Uwaga, jestem martwy! - a wszystkim przecież wiadomo, że Oni prędzej umarliby z głodu niż pożywili się padliną. Jednakowoż najstarszy Oni podszedł smakowicie się oblizując i rzekł:
- A my lubimy nieświeże mięso.
Słysząc to chłopiec zerwał się na równe nogi i wykrzyknął:
- Żyję, żyję, ja tylko udawałem!
Staruszek zachichotał:
- Chi, chi, ale się nabrałeś. My nie jesteśmy złymi Oni, jesteśmy Deszczowcami. Za chwilę udowodnimy ci to - co powiedziawszy uderzył w bęben, a jego córki zaczęły wychlustywać wodę chochelkami.
Chłopiec pojął wszystko w lot.
- A więc to ty jesteś Królem Burz.
- O tak - odrzekł Król - będziemy teraz zsyłać deszcz na ziemię.
- Ja też chcę z wami! - wykrzyknął chłopiec radośnie.
Wskoczył na chmurkę, na której siedziała cała reszta i pożeglowali w dal. A kiedy chłopiec spojrzał w dół, jego oczom ukazał się znajomy widok.
- To moja wioska! - zawołał.
W tej samej chwili staruszek wstał i zabębnił donośnie. Jedna z jego córek podniosła lusterko, a chłopcu się zdawało, że rzuca na ziemię słoneczne zajączki. Druga zaś, wychlusnęła chochelką trochę wody. Owego dnia wieśniacy mieli wielkie święto i tłumnie wylegli przed swoje domostwa. A tu nagle burza z piorunami wprawiła ich w popłoch. Widząc to, chłopiec zaśmiewał się, aż wreszcie poprosił jedną z dziewczyn, aby podała mu chochelkę. Gdy miał już ją w garści, nie znał umiaru, a tym czasem we wsi lało jak z cebra. W końcu tak się zamachnął chochelką, że aż spadł z chmury.
- Ratunku! - wrzasnął - ja nie chcę tak młodo umierać!
Los jednak czuwał nad nim i chłopak po chwili zawisł na gałęzi drzewa morwowego. Król Burz nie posiadał się z żalu, bowiem upatrzył sobie w chłopcu swego następcę. A jeszcze większy żal owładnął córki, które pragnęły gorąco pojąć go za męża.
Od tego czasu mówi się, że drzewo morwowe chroni przed burzą. To Król odwdzięcza się drzewu, które uratowało mu zięcia. Dlatego też, gdy nadciąga burza, ludzie wieszają sobie pod dachem gałązki drzewa morwowego.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz