Wśród
wielu świątyń japońskiej prefektury Wakayama, jest jedna znana jako
Kishu Dojoji. Wiele setek lat temu przebywał tam mnich o imieniu Anchin,
brat Cesarza Suzyaku.
Pewnego dnia, gdy po długiej wyprawie wrócił
do Dojoji, zatrzymał się w domu pana tych włości, Kiyotsugu. Gorąco go
tam przywitano i zaoferowano nocleg. Serce Anchina pragnęło ciszy
świątyni, dźwięków wieczornych dzwonków i delikatnych śpiewów sutr
(księgi religijne – przyp. tłum.). Ale mrok już zapadał, a mnich był
utrudzony. Tak więc Anchin dał się przekonać i poszedł odpocząć w
przygotowanym dla niego pokoju.
Gdy tylko usiadł w nim do
medytacji, gdy Kiyohime, córka pana, przyszła go zobaczyć. Długo się mu
przypatrywała, a potem poszła do ojca i spytała kim jest ten nieznajomy.
Jej ojciec był w radosnym nastroju i żartując powiedział, „To Anchin,
mnich z Kishu Dojoji, który pewnego dnia zostanie twoim mężem.”
Kiyohime
słysząc to uwierzyła ojcu. Opuściła pokój i na paluszkach podreptała do
sypialni, w której spał Anchin. Tam delikatnie ułożyła się obok mnicha.
Anchin w tej chwili się obudził. „Kim jesteś,” spytał.
„Jestem Kiyohime,” odparła. „A ty jesteś moim mężem” nie zważając na protesty Anchina.
Ale
serce Anchina nie należało do Kiyohime, pomimo, że prawdę mówiąc,
podobała mu się. Z samego rana pożegnał ją i zaczął gotować się do
powrotu do świątyni.
„Ale dokąd ja mam pójść, mój mężu?”, spytała go Kiyohime. „Jak możesz mnie zostawiać?”
„Wrócę
Kiyohime” odparł. I z tymi słowami odszedł. Zapewne wtedy miał zamiar
wrócić, jako, że nie był okrutnym człowiekiem. Lecz z czasem, gdy wrócił
do życia w świątyni, przestał myśleć o Kiyohime.
W domu ojca
Kiyohime czekała cierpliwie na powrót ukochanego. Czas mijał. Pory roku
się zmieniały, chryzantemy w ogrodzie zakwitły i przekwitły, a Anchin
nie wracał. Radość zmieniła się w oczekiwanie, oczekiwanie w tęsknotę a
tęsknota w rozpacz. Lecz Anchin wciąż się nie pojawiał. Wtedy Kiyohime
nabrała pewności, że mnich o niej zapomniał, i rozpacz dała upust w
zimnej, narastającej nienawiści, która rozpaliła się w niej i napełniała
jej ciało. I działa się tak do chwili, gdy jej duch nie zmienił się w
węża. Jako wąż jej duch podróżował przez lądy i wodę, aż dotarł do
Dojoji.
Tam Anchin zobaczył węża i domyślił się, że jest to
Kiyohime, która przybyła by się na nim zemścić. Podbiegł do wielkiego,
świątynnego dzwonu by się w nim schronić. Lecz duch Kiyohime obracała
dzwonem żalu do momentu, aż rozpaliła go a ogień strawił zarówno dzwon
jak i to było wewnątrz niego. Wtedy odeszła, niektórzy mówią, że do
rzeki Hidaka, przepływającej w pobliżu świątyni.
Duch nadal nie
odpoczywał. Przez czterysta lat w Kishu Dojoji nie było dzwonu. Po tym
czasie zrobiono nowy dzwon i przywieziono do świątyni gdzie do
zamontowano. Ale gdy to zrobiono, pojawiła się tańcząca dziewczyna.
Rzuciła się na dzwon i ku zdumieniu wszystkich zebranych zniknęła bez
śladu, jakby została wchłonięta przez dzwon. Od tego momentu dzwon nie
bił, jak to zwykle dzwony świątynne robią, lecz zawodził i wył okropnym
głosem. A za każdym razem gdy się odezwał, jakieś nieszczęście
nawiedzało Wakayamę. W końcu nikt nie mógł dłużej tego znieść. Dzwon
zdjęto i zakopano.
Pozostał zakopany przez kolejne dwieście lat,
aż Toyotomi Hideyoshi nakazał by go odkopano i zabrano do sanktuarium
Myomanji, gdzie Cesarz Ashoka z Indii złożył prochy Buddy Sakyamuni. Tam
też bezustannie śpiewane były przez mnichów dźwięki sutry Lotosu, by
sanktuarium w końcu przyniosła spoczynek udręczonym duszom Anchina i
Kiyohime. Z czasem dźwięk dzwonu stał się przepiękny, zabarwiony
mądrością i świadomością dukkha (słowo oznaczające w Buddzmie pragnienie
Czterech Szlachetnych Prawd.
I tak oto dzwon wraz z prochami Sakuramuni pozostał do dnia dzisiejszego w Myomanji, jako skarb świątynny.
ja ne
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz