Dawno, dawno temu. Niedaleko małej balijskiej wioski żył sobie olbrzym Kebo Iwa. Potężne to było stworzenie, silne niczym stu ludzi razem wziętych i też nie mniejszy posiadało apetyt. Nie był to zły olbrzym. Ba! Nawet można powiedzieć, że służył pomocą jak tylko potrafił i okoliczni mieszkańcy z tej pomocy korzystali nader skwapliwie. Dzięki jego sile powstawały olbrzymie piękne świątynie w tak krótkim czasie, że bez jego pomocy po prostu byłoby to niemożliwe. Olbrzym nie uskarżał się na obolałe plecy, które nadwyręża nosząc potężne głazy na budowę. Wiedział, że po pracy czeka go zapłata. Jednak nie oczekiwał kosztowności i złota, on po prostu chciał dobrze zjeść dobrze. W jego przypadku oznaczało to ni mniej, ni więcej porcję jaką spożyła by setka dorosłych mężczyzn Mieszkańcom wsi trudno było przygotować taką ilość jedzenia, jednak najgorsze było to, że z biegiem czasu olbrzym zaczął żądać także jedzenia w dniach gdy nie pracował, a tylko leżał leniwie nad pobliskim strumieniem, a jego jedyną czynnością było odganianie chmar owadów które radośnie brzęczały nad jego brudnym cielskiem.
Mijał rok za rokiem, a coraz bardziej spasiony olbrzym coraz mniejszą miał ochotę na uczciwy zarobek. Gdy ktoś wpadał na pomysł, by przestać płacić daninę gigantowi, ten natychmiast znajdował gagatka i gruchotał mu wszystkie kości. Strach opanował całą niegdyś szczęśliwą dolinę. Ludzie harowali więc za dziesięciu, a każdy zebrany plon przekazywali podłemu Kebo Iwo, sami w tym czasie głodując. Niestety dla mieszkańców, pewnego roku klimat na wyspie Bali nie okazał się łaskawy dla rolnictwa i nastała susza, jakiej nikt nie pamiętał od wieków. Te rośliny co zdołały się przebić przez twardą skorupę ziemi, natychmiast umierały spalone słońcem. Kebo Iwo nic nie robił sobie z próśb i błagań wieśniaków, którzy prosili go o zmniejszenie przekazywanej daniny. Był głuchy na ich prośby, po czym tupnął potężną nogą i ze złością zburzył setki domostw, co miało zachęcić pozostałych do wzmożonej pracy. Zapasy żywności w wiosce kurczyły się z dnia na dzień, a ludzie zaczęli umierać z głodu
– Tak nie może być! – powiedział szef wioski do zebranych mieszkańców – Jak tak dalej pójdzie, to za miesiąc nasze truchła wyschną na wiór w tym upale.
– Czy macie jakieś propozycje – rzucił pytanie do zebranych i zaczęła się narada. Gdy pierwsze promienie wschodzącego słońca zaczęły oświetlać twarze zgromadzonych, plan pozbycia się potężnego Kebo Iwo był gotowy.
Tego samego dnia wieśniacy, taszcząc potężne ilości jedzenia, jakie udało im się jeszcze wygrzebać z pustych magazynów, udali się do giganta z prośbą o odbudowę domów, które poniszczył w zajadłym szale, a w zamian będą dostarczać mu podwójne porcje. Kebo słuchał uważnie pochłaniając przyniesione dary, aż w końcu uśpiony obietnicą wiecznego jedzenia z radością przyjął ofertę. Kebo Iwa dotrzymał słowa i kolejnego dnia stawił się we wiosce. Tam pomógł wieśniakom odbudować świątynie i domy. Wizja podwójnych porcji jedzenia spowodowała, że pracował jak nigdy dotąd, nie zważając na to co robią wieśniacy, a Ci też nie zasypywali gruszek w popiele. Podczas gdy olbrzym nosił głazy, Ci potajemnie gromadzili wapień, który miał im posłużyć do ostatecznej rozprawy z olbrzymem.
Kilka dni później wszystkie domy i świątynie były odbudowane. Podszedł wtedy do giganta szef wioski i poprosił go o jeszcze jedną rzecz- O potężny Kebo Iwa! Proszę Cię uniżenie o wybudowanie nowej studni, gdyż jak wiesz susza doskwiera nam niemiłosiernie. Woda, którą będziemy z niej pozyskiwać posłuży nam do nawadniania nowych pól, na których będziemy uprawiać jedzenie dla Ciebie. Kebo pokiwał ze zrozumieniem głową i zaczął kopać. Potężne dłonie giganta, niczym wielkie łopaty poczęły wgryzać się w zasuszoną ziemię. Kebo kopał, kopał i kopał bez ustanku. Z urobku wydobywanego z coraz to bardziej pogłębiającej się studni poczęła rosnąć olbrzymia góra, ale Kebo nie przestawał kopać. Wyrzucał kolejne garście piachu i skał, a w zamian do dziury wędrowało jedzenie, które dostarczali wieśniacy, by tylko olbrzym nie zaprzestał pracy. Poskutkowało. Olbrzym żarł i pracował, pracował i żarł, a góra urobku wyrzucanego z dołu zaczęła sięgać chmur.
Pewnego dnia Kebo Iwa zasnął w dziurze. Jadł za dużo i był wyczerpany. Usłyszawszy chrapanie wieśniacy wiedzieli, że to ich czas. Natychmiast zaczęli zrzucać zbierany potajemnie wapień, który mieszając się z powoli zbierającą się wodą w studni zaczął tworzyć kleistą mieszankę, która oblepiała śpiącego olbrzyma. Gdy zaskoczony Kebo Iwa obudził się było już za późno. Na nic zdała się jego siła, na nic zdały się też jego krzyki. Wieśniacy nie przestawali wrzucać wapienia widząc w tym swoją jedyną szansę na pozbycie się potwora, który ich zniewalał przez tyle lat. W końcu kleista papka zalała usta Kebo wdzierające się wraz z jego ostatnim tchnieniem do wielkich płuc. To był jego koniec. Radości nie było końca. W końcu ci przymierający głodem ludzie mogli odetchnąć i najeść się do syta bez żadnych obaw.
Góra i jezioro noszące wspólną nazwę Batur, które powstało w trakcie tych wydarzeń można zobaczyć dzisiaj.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz