Legenda Nganasanów
Zostałem szamanem jeszcze przed przyjściem na świat. Moją matkę, gdy była brzemienna poślubił we śnie Duch Ospy. Przebudziwszy się, opowiedziała najbliższym, iż jej przyszłe dziecko winno stać się z woli Ducha Ospy szamanem. Gdy dorastałem nawiedziły mnie choroby trwające trzy lata. Pod koniec trzeciego roku rodzina sądziła, że umrę, byłem bowiem nieprzytomny trzy dni. Nagle się ocknąłem. Nastąpiło moje wtajemniczenie.
Szaman odczuł wówczas, iż schodzi gdzieś w dół. Idąc po wodzie do środka morza usłyszał głos: "Ty otrzymasz dar od Władczyni Wody i twoje szamańskie imię brzmieć będzie Nur". Wyszedłszy z wody szaman poszedł wzdłuż brzegu i zobaczył leżącą na boku obnażoną kobietę. Była to Władczyni Wody.
Zacząłem ssać jej pierś, ona zaś patrząc na mnie powiedziała: "Oto jak pojawiło się moje dziecko, które ssie moją pierś".
Mąż Władczyni Wody, Główny Pan Podziemi powiedział szamanowi, iż winien obejść drogi wszystkich cierpień. Wyposażony w dwóch przewodników - pomocników, gronostaja i mysz, odbył długą podróż, w trakcie której doszedł do osady złożonej z siedmiu czumów.
Wszedłem do środka czumu i przestałem być sobą. Poznawałem w tym czasie wszystkich domowników. Były to istoty podziemia, ludzie wielkiej choroby (ospy). Wzięli moje serce i wrzucili je do kotła z wrzątkiem. W czumie spotkałem opiekuna mego obłąkania, w innym czumie znajdował się opiekun pomieszania zmysłów, w następnym opiekun głupoty..., a w dalszych czumach opiekunowie różnych złych, mniej ważnych, szamanów. Do wszystkich tych czumów zaglądałem, poznając tam drogi rozmaitych cierpień.
Droga szamańskiego adepta wiodła dalej, do krainy dziewięciu jezior, gdzie hartowano jego gardło i nos. Pośrodku jednego z jezior szaman dostrzegł wyspę, na której rosło wysokie drzewo, sięgające konarami nieba. Było to drzewo Pana Ziemi. Kiedy popatrzał w górę, dostrzegł na konarach drzewa wielu ludzi, reprezentujących różne plemiona.
Zwrócili się oni do szamana w takich słowach: "Twoim przeznaczeniem jest posiadanie bębna wykonanego z gałęzi tego drzewa."
Zorientowałem się, że lecę wraz z jeziornymi ptakami. Gdy zacząłem oddalać się od ziemi, opiekun drzewa krzyknął do mnie: "Oderwała się i opada moja gałązka... weź ją i zrób z niej bęben, a będzie ci służył przez całe życie." W tym momencie zauważyłem spadającą gałązkę i pochwyciłem ją w locie.
W dalszym etapie swej podróży szaman znalazł się nad bezkresnym morzem, nad którym gdzieniegdzie rosły drzewa i niska trawa. Tam też dostrzegł siedem płaskich skał, z których jedna pękła, gdy do niej podszedł. Wewnątrz ukazały się zęby podobne do niedźwiedzich, a z głębi skały zabrzmiały następujące słowa: "Oto ja, kamień przyciskający ziemię. Swoim ciężarem przygniatam ją, aby wiatr nie mógł jej podnieść."
Kolejno pękały inne skały prezentujące szamanowi swoje funkcje. Gronostaj i mysz poprowadzili dalej szamana na wysoką górę, wewnątrz której siedziały dwie kobiety pokryte sierścią i z rogami na głowach. Były to Władczynie reniferów. Jedna z nich, na jego oczach, urodziła dwa renifery, mówiąc, iż będą one jego zwierzętami ofiarnymi. Kobiety ofiarowały także szamanowi po jednym włosku ze swej sierści, nakazując, aby wykonał z nich odzież szamańską. Idąc dalej szaman zobaczył wysokie kamienie z otworami. W jednym z kamieni znajdował się nagi człowiek, rozpalający ognisko za pomocą miechów.
Z miechów wydobywał się taki szum, że moje uszy cudem trzymały się głowy. Nad ogniskiem stał nagi człowiek z rozstawionymi szeroko nogami. Nad ogniskiem wisiał wielki kocioł. Ujrzawszy mnie człowiek zapytał: "Któż to wszedł?", po czym wyciągnął zza pleców wielkie szczypce, pochwycił mnie nimi i przyciągnął do siebie. Nadeszła śmierć - pomyślałem. Człowiek oderwał moją głowę, a ciało rozszarpał na małe kawałki, które wrzucił do kotła. Tam moje ciało gotowało się przez trzy lata. "Trzeba będzie popracować nad jego głową, być może zostanie on wielkim szamanem" - powiedział człowiek. "Trzeba będzie wykuć nie złego, lecz dobrego szamana" - ciągnął dalej - po czym uderzył mnie kilka razy w głowę. Jednakże młot, którym zadawał mi razy miał otwór, przez który w pewnym momencie moja głowa wyskoczyła. Spoglądając na głowę, człowiek rozważał, w którym z kotłów ją umieścić. Zdecydował się w końcu na kocioł, w którym woda była najzimniejsza. "To jest kocioł zdrowego ciała" - powiedział, po czym zdjął kocioł z gotującym się ciałem szamana i przelał zawartość do innego naczynia. Gdy policzył oddzielone od kości mięśnie stwierdził, iż szaman ma trzy zbędne części ciała. "Ponieważ posiadasz trzy niepotrzebne ci części ciała" - powiedział - "będziesz miał także trzy szamańskie kostiumy", po czym dodał: "cały twój szpik kostny zmienił się w rzekę". Rzeczywiście, w pomieszczeniu, w którym się znajdowałem zobaczyłem rzekę, a w niej płynął mój szpik i kości. "Popatrz, jak twoje kości odpływają", powiedział człowiek i zaczął wyjmować je po kolei szczypcami. Kiedy wszystkie kości znajdowały się już na brzegu, złożył je, a one połączyły się z mięśniami. Moje ciało odzyskało pierwotny wygląd. Z boku pozostawała już tylko głowa, a raczej czaszka. Człowiek pokrył ją mięśniami i przytwierdził do tułowia.
Przedtem jednak wykonał kilka innych czynności: wyjął oczy szamana i na ich miejscu umieścił inne, przedziurawił jego uszy - mówiąc, że od tej pory szaman będzie mógł słyszeć i rozumieć nawet rozmowy roślin, wreszcie zrobił mu dziurkę w karku, dzięki czemu szaman będzie mógł słyszeć, nawet te rozmowy, które prowadzone będą poza nim. W takiej oto postaci szaman powrócił do swego rodzinnego czumu, lecz jego choroba trwała dalej. Jej przyczyną był brak serca, które nadal gotowało się w kotle. Szaman bardzo cierpiał, nawiedzały go złe duchy, często tracił przytomność...
W siódmym roku mojej choroby wyruszyłem nie wiedząc dokąd i po co. I oto ni to na jawie, ni to we śnie spotkałem człowieka, który wsunął mi przez usta wyrwane mi kiedyś serce. Ponieważ moje serce gotowało się tak długo, dzisiaj mogę szamanić bardzo długo, bez przerwy.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz