Pewnego razu żył sobie bardzo biedny mężczyzna, który wydawał się być największym pechowcem ze wszystkich ludzi na świecie. Nie było ważne co zrobił i tak wszystko kończyło się fiaskiem. Pracował bardzo ciężko od świtu do nocy, ale nigdy nie udało mu się zarobić wystarczającej ilości pieniędzy, aby żyć sobie spokojnie.
W końcu mężczyzna postanowił pójść do pobliskiej Świątyni i poprosić Kannon, Boginię Miłosierdzia o pomoc. Jeśliby Bogini nie mogła nic dla niego zrobić mężczyzna postanowił popełnić samobójstwo.
"Och, miłosierna Kannon, proszę Cię ześlij mi choć trochę szczęścia. Jeśli to niemożliwe, jeśli nie urodziłem się aby mieć szczęście w życiu, w takim razie pozwól mi umrzeć i rozwiązać w ten sposób moje problemy."- modlił się mężczyzna. "Jesteś moją jedyną nadzieją. Proszę. Ześlij mi choć odrobinę szczęścia, żebym poczuł, że warto żyć."
Mężczyzna modlił się cały dzień i całą noc, aż był tak bardzo wyczerpany, że zemdlał i upadł na posadzkę. Następną rzeczą, którą pamiętał jak przez mgłę było to, że ktoś coś do niego mówił. "Hej, Ty tam. Obudź się!"- powiedział głos.
"Ale co... Hę?"
"Obudź się, powiedziałam."
Mężczyzna otworzył oczy "Ki- Kim jesteś?"
"Jestem Kannon- Bogini Miłosierdzia."
"Oh, więc jednak umarłem, a Ty przyszłaś zabrać mnie do nieba. W porządku. Chodźmy."
"Nie, Ty nie umarłeś. Weź się w garść. W końcu będziesz miał szczęście. Jednak musisz zrobić dokładnie to co Ci powiem. A teraz słuchaj: Gdy wyjdziesz z tej Świątyni i będziesz schodził w dół, przewrócisz się i upadniesz na twarz."
"Widzisz?"- powiedział mężczyzna "Widzisz jakim jestem pechowcem?"
"Nie. Właśnie tam odmieni się Twój los. Kiedy będziesz leżał na ziemi złapiesz coś w rękę. Nie wypuść tego. Nieważne co to będzie, weź to idź na zachód. Rozumiesz? Na zachód."
"Muszę śnić."- pomyślał mężczyzna podnosząc się i wychodząc z terenu Świątyni. Ale to nie był sen. Jak tylko przekroczył bramę, poślizgnął się i upadł. Gdy podniósł się aby otrzepać kolana, zorientował się, że trzyma w ręku źdźbło trawy. "Cóż, jak na razie wszystko układa się tak jak powiedziała Kannon."- pomyślał "ale skręciłem sobie kostkę, a jedyne co otrzymałem to źdźbło trawy. Mógłby to chociaż być kawałek złota, albo kulka ryżowa, albo coś w tym rodzaju. No cóż. W końcu i tak nie mam nic do stracenia."
Gdy tak siedział i zastanawiał się nad tym co się stało nadleciała głośno bzycząc końska mucha i usiadła na ramieniu mężczyzny. Złapał ją, przywiązał do końca trawy, wstał i podążył na zachód. Nie uszedł daleko jak spotkał starszą kobietę niosącą na rękach małe dziecko. Dziecko głośno płakało.
"O rety, rety. Jak to dziecko płacze. No już, już mały. Nie płacz. Gu, gu, gu...!"- powiedział miły mężczyzna. Jednak dziecko nie przestawało płakać dopóki nie zobaczyło końskiej muchy przywiązanej do źdźbła trawy, którą trzymał w ręku mężczyzna.
"Mucha, mucha, mucha!"- powiedziało dziecko. "A więc chcesz tą muchę? Nieprawdaż?". Mężczyzna dał muchę i źdźbło trawy dziecku, które zaczęło radośnie chichotać.
Starsza kobieta była tak wdzięczna, że dała mężczyźnie w zamian trzy mandarynki w podzięce za jego dobroć. "Chciałabym móc dać Ci coś więcej"- powiedziała "Ale proszę, przyjmij te owoce."
Mężczyzna przyjął prezent, podziękował kobiecie i wyruszył dalej na zachód. Już miał zjeść jedną z mandarynek, gdy usłyszał jęk. Tuż przed nim, z boku drogi ujrzał starego mężczyznę, który siedział i podtrzymywał obok siebie młodą kobietę, która siedziała na ziemi i trzymała się za brzuch. Wyraźnie było widać, że bardzo cierpi z powodu bólu.
"Młoda pani nagle zachorowała. Musi niezwłocznie napić sie wody."
"O rety! Tu w okolicy nigdzie nie ma wody. Ale mam coś prawie równie dobrego. Co powiesz na te mandarynki?". Mężczyzna, który tak samo jak był pechowcem był również niezwykle szczodry. Wyciągnął rękę, na której leżały mandarynki i podał je kobiecie.
Jak tylko zjadła owoce poczuła się lepiej. Żeby wyrazić swoją wdzięczność stary służący położył przed mężczyzną trzy rolki znakomitej jakości jedwabiu. "Nigdy nie zapomnimy Twojej dobroci."- powiedział i razem z młodą panią wstali i poszli w swoją stronę.
Biedny mężczyzna stał tam trzymając rolki jedwabiu. "Jedno małe źdźbło trawy zamieniło się w trzy mandarynki, które z kolei zamieniłem na trzy rolki jedwabiu." Znów skierował się na zachód czując się tak beztrosko jak nie udało mu się to od wielu lat. Może wreszcie jego los zaczynał się odmieniać.
Szedł dalej brzegiem rzeki, uśmiechając się do siebie, gdy nagle usłyszał jak ktoś zawołał "Hej Ty tam! Wieśniaku!" Potężny, podle- wyglądający samuraj stał tuż obok leżącego nieruchomo na ziemi konia. "Wymienię mojego konia na ten jedwab, który trzymasz. Co Ty na to?"
"Ten koń jest martwy!"
"Wcale nie. On tylko odpoczywa. No, oddaj mi to." i samuraj wyrwał z rąk mężczyzny rolki jedwabiu.
"A zatem. Targ dobity! Ha, ha, ha, ha!"
"Poczekaj! Poczekaj chwilę!"- prosił biedny mężczyzna. Samuraj jednakże niezwracając na niego uwagi odszedł dumnym krokiem. "Ah"- zajęczał mężczyzna "To tak ma wyglądać to moje szczęście."
Zniechęcony mężczyzna nie mógł jednak nie czuć współczucia dla biednego zwierzęcia, które leżało przed nim. "Biedny konik."- powiedział. Uklęknął obok i zaczął delikatnie gładzić grzbiet zwierzęcia modląc się po cichu.
Nagle, jakby jego prośby zostały wysłuchane, koń otworzył oczy i skoczył na nogi, drżąc doniośle. Zwierzę polizało mężczyznę po twarzy i zaczął ocierać się o niego. Mężczyzna oczywiście był "w niebo wzięty" i nie minęła chwila jak dalej kontynuował swoją podróż na zachód prowadząc za sobą konia.
W końcu doszli do miasta, w którym znajdował się potężny zamek. "No koniku, może znajdziemy tu coś do jedzenia." Mężczyzna poprowadził konia do stajni znajdującej się przy wielkiej posiadłości. "Przepraszam"- powiedział do mężczyzny pracującego w stajni. "Zastanawiałem się czy może byłbyś tak miły i dał mojemu koniowi coś do jedzenia?"
"Ależ oczywiście."
"Oh, dziękuję Ci bardzo. Słyszałeś koniku? Czas na obiad."
Ta posiadłość należała do bardzo zamożnego człowieka. Poinformowany, że do jego rezydencji zawitał nieznajomy z koniem, zamożny mężczyzna pośpiesznie udał się do stajni. Spojrzał na zwierzę i powiedział "To naj znamienitszy koń jakiego kiedykolwiek widziałem! Można szukać takiego po całym kraju i z pewnością się go nie znajdzie. Muszę mieć tego konia. Ile za niego chcesz dobry człowieku? Czy uczciwą ceną za niego jest pięćset sztuk złota?"
"P-pięćset?"- mężczyzna zamrugał zaskoczony.
"Hmm... W takim razie w porządku."- powiedział bogacz. "Tysiąc sztuk złota, ale to moja ostateczna propozycja."
"Ah, t-t-t, t-t-tysiąc sztuk z-z-z-złota"- mężczyzna zbladł i natychmiast zemdlał.
"O niebiosa! Czy wszystko w porządku?"- krzyknął zamożny mężczyzna. "Córko, szybko, przynieś trochę wody!"
Córka mężczyzny powróciła szybko niosąc dzban. Gdy ujrzała biednego mężczyznę zamarła i powiedziała "Ojcze, ten mężczyzna... To ten mężczyzna który..."
Jak mały jest świat! Córką bogacza była ta dziewczyna, której kilka godzin temu nasz bohater podarował trzy mandarynki spotykając ją cierpiącą na swojej drodze. Gdy biedny mężczyzna otworzył oczy ujrzał nad sobą dziewczynę wesoło się do niego uśmiechającą. Rozpoznał ja od razu. "Och, witaj po raz kolejny"- powiedział nieśmiale.
"Mój zacny druhu."- powiedział bogaty mężczyzna. "Słyszałem dziś o Twojej dobroci i muszę przyznać, że uważam że jesteś jedyny na milion. Nadal chcę kupić Twojego konia. Lecz jeśli nie proszę o zbyt wiele, chciałbym także abyś poślubił moją córkę i stał się spadkobiercą mojego majątku."
Biedny mężczyzna był zażenowany. Zaczerwienił się od stóp do głów. "Kannon!"- wyszeptał "Nie zasługuję na tyle!"
Podążając za wskazówkami Kannon,mężczyzna od posiadania jednego źdźbła trawy do stania się jednym z najbogatszych ludzi w tej krainie. Jednakże nigdy nie zapomniał lekcji jaką dała mu bogini: Nawet najmniejsze źdźbło trawy może być początkiem osiągnięcia czegoś wspaniałego. Dlatego też dalej ciężko pracował pomnażając swój majątek, a jego sława rozeszła się na cały kraj. Z biegiem czasu ludzie zaczęli na niego wskazywać i mówić "To on jest milionerem jednego źdźbła trawy!".
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz